wtorek, 16 lipca 2019

No co tu powiedzieć...

Kilka ładnych dni minęło od mojego ostatniego posta. Trochę wydarzyło, uspokoiłam swoje skołatane nerwy, bo też i założenie bloga zeszło się z moim mocnym postanowieniem o tym, by nie dzielić się moimi obawami praktycznie z nikim poza jedną przyjaciółką i z tym, że wreszcie, po 67 dnia nadeszła, owszem wspomagana farmakologicznie, miesiączka. Pisanie, pozytywny efekt dobranych leków i ograniczenie dołujących komentarzy dało mi ciszę i spokój w głowie. Mogę więc podzielić się z Wami radami czy słowami otuchy, które faktycznie SĄ pożądane i mile widziane przy zmaganiach z niepłodnością. No to wyliczmy:

1. "Jeśli chcesz się wypłakać albo pokurwować, to jestem." 
Wystarczy. Moje obawy, lęki i żale potrzebują około pół godziny do dwóch godzin nieprzerwanego rozmawiania, to znaczy monologu ;) Może komuś potrzeba krótszego, może dłuższego czasu. Chodzi o to, by dać się wygadać, żeby stworzyć swojej bliskiej "niepłodnej" pole do bezpiecznego wyładowania emocji. 


2. "Czy byłaś u lekarzy? Dostałaś skierowania na odpowiednie badania? Jakie masz wyniki? Dostałaś odpowiednie leki?"

Tak, to są pytania, na które chętnie Ci odpowiem. Nie jestem jęczącą hipochondryczką, która czerpie rozkosz z marudzenia i narzekania na stan swojego zdrowia przy jednoczesnym ignorowaniu osiągnięć medycyny współczesnej. Jeden lekarz ciąży nie czyni, jeśli Ty lub ktoś Ci bliski nie może zajść w ciążę od ponad roku, to rozmowa o tym, gdzie, jak i do którego lekarza się udać jest na miejscu. Zresztą nie musisz się znać na niczym, ważne, by zapytać i wysłuchać. Chyba, że jesteś ginekologiem-endokrynologiem, wtedy komentuj i radź na zdrowie, nomen omen.


3. "Mów, ja milczę."

Moja cudowna matka twierdzi, że nie życzy sobie tolerować mojego toksycznego pesymizmu i że nic do mnie nie dociera. Jakże łatwiejsza byłaby z nią rozmowa, gdyby pozwoliła mi wypowiedzieć na głos to, czego się obawiam - że nigdy nie zostanę matką biologiczną. Nie obrzucaj osoby, która stara się o dziecko hasłami "Oj przestań, w końcu Tobie też się uda." Pozwól, by te przykre słowa wybrzmiały. Wtedy stracą na sile i mocy.

4. "Może zrobimy coś tylko we dwie?"

To rada typowo dla przyjaciółek, które mają dzieci. Zróbmy sobie czasem dzień, jaki miałyśmy co weekend, kiedy jeszcze byłyśmy niezamężne, a Ty nie byłaś mamą. Rozmawiajmy o życiu, które nie wiąże się z macierzyństwem, poczujmy się jak te dwie, młodziutkie szalone laski, przed którymi świat stał otworem i problemem było to, w co się ubrać na wieczór.

5. "Oczywiście, że męczy Cię to, co przeżywasz. A może pomyślimy, co zrobić, żebyś trochę odpoczęła od tych myśli? Pamiętasz, jak kiedyś byłaś/robiłaś/miałaś...?" 

Jaki jest przekaz tej wypowiedzi? Szanuję i rozumiem, że jest Ci źle. Jestem z Tobą i chcę Ci pomóc wyjść z obsesyjnego myślenia o ciąży i spirali negatywnych emocji. Jaki jest sens? Taki sam jak "Przestań się nakręcać, blokujesz się tylko." To jasne i potwierdzone naukowo, że jest coś takiego, jak blokada psychiczna, która uniemożliwia zdrowej parze zajście w ciążę. Ale zwróć uwagę, jaki ładunek ma taka wypowiedź, w której przyjaciel lub krewny przyjmuje do wiadomości, rozumie i stara się wspólnie znaleźć jakieś ujście dla nieprzyjemnych emocji. Ktoś, kto tak mówi i przypomina mi, kim byłam i co robiłam, zanim zaczęłam się starać o dziecko dotrze do mnie o wiele szybciej i efektywniej niż typ mojej matki, który potrafi jedynie oskarżać. 

Tak właśnie zrobiła moja przyjaciółka, powiedziała mi dokładnie "Oluś, przecież Ty się wykończysz kochana, jak będziesz tak myśleć. Co byś powiedziała, jak bym wpadła na "Seksy" ("Seks w wielkim mieście", nasza sobotnia tradycja), a chłopaków wypchniemy na ryby?" Dotarło. Przyjechała, przytuliła, popłakałam sobie trochę, porzucałam potem "kurwami", ona też i emocje od razu, od jednego wieczora opadły. Ma córkę, słodkie i kochane dziecko, ale nie usłyszałam o niej tego wieczora ani razu. Byłyśmy tylko my, dwudziestolatki, które nie mają żadnych powodów do obaw o swoją przyszłość. 

Moi Drodzy, empatia to nie zupa z Azji, empatia to narzędzie do zapobiegania samobójstwom. Osoba, która spotkała się po raz kolejny z blokadą emocjonalną ze strony bliskich, w końcu nie wytrzyma. Wyobraź sobie rozdawacza ulotek w tłumie. Rozdawacz podchodzi do jednej osoby, nie udaje mu się wydać ulotki, do drugiej, do trzeciej, od kogoś usłyszy, że powinien znaleźć sobie lepszą pracę, od kogoś, że było się uczyć, ktoś go popchnie. W końcu faktycznie nie będzie już w ogóle wyciągać ręki z ulotką i wszystkie wyrzuci do kosza. Tak jest z uczuciami. Próbujesz się wygadać jednej osobie, spotykasz się z odrzuceniem, podchodzisz do drugiej, wyśmiewa cię, trzecia ignoruje i tak dalej. A potem już nic nikomu nie mówisz i przestajesz być. 

Ten post to nie tylko krótka lista dobrych słów i zwrotów, to przede wszystkim prośba o to, by zawsze mieć na uwadze drugą osobę. Nie wiadomo, czy to nie Ty jesteś dla kogoś ostatnią deską ratunku.
 

poniedziałek, 8 lipca 2019

Dziewięć rzeczy, których nie powinniście mówić nikomu.

Nie jestem specjalnie towarzyska. Kiedyś, na jednej z "proszonych kolacji" (Chryste Panie, zarabiamy dokładnie tyle, ile wynosi średnia krajowa, mieszkamy w małym mieście, nie interesuje nas nouvelle cuisine, na wczasy wybieramy się do Europy, nie Mozambiku czy Birmy, bardziej od hip-weekendów interesuje nas święty spokój i nie mamy nowobogackich ambicji - skąd pomysł, żeby nas na coś takiego zaprosić?), na które zaczęli nas zapraszać znajomi męża z lat szkolnych, parki z różnym stażem znajomości zaczęły wymieniać, co je łączy. Ach, ach, jednych łączy miłość do wspinaczek górskich, inni lubią chodzić na koncerty niszowych heavy-metalowych kapeli, jeszcze inni sami nie wiedzą (ten brak zdania na jakikolwiek temat chyba ich łączy). Popatrzyliśmy na siebie, w oczach mojego męża zobaczyłam zdegustowanie tak idiotycznym pytaniem, po czym ja wypaliłam:
- My oboje tak samo nienawidzimy ludzi.

Przestali nas zapraszać na takie spotkania i żyje nam się lżej. Książę Małżonek regularnie spotyka się ze swoimi trzema ziomeczkami, ja ze swoimi przyjaciółkami i tak nam dobrze. Wszyscy nasi bliscy znajomi (łącznie pięć osób) wiedzą, że nie mamy dzieci. Kumpli męża przyczyna takiego stanu rzeczy nie interesuje (przynajmniej zawsze można go wyciągnąć na browar), a moje przyjaciółki wiedzą ze szczegółami, dlaczego nie jesteśmy rodzicami. 

Od czasu do czasu zdarza się jednak sytuacja, w której moja mizantropia okazjonalnie puchnie i opowiadam potem o tym przez kilka dni. Bywają takie momenty, kiedy naprawdę nie mogę zrozumieć, po co ludzie tak namiętnie sprawdzają niusy na Pudelku, prognozę pogody czy oglądają wiadomości. Mało to tematów do rozmów? Nie, najlepszym tematem jest prywatne życie rozmówcy, a jeśli rozmowa niespecjalnie się klei, bo druga strona ewidentnie nie jest w nastroju, to zawsze dobrze sypnąć garść porad z dupy, które w istocie nie są poradami, a zwrotnym podnoszeniem się na duchu.

1. "Zazdroszczę Wam, że macie tyle czasu! My z naszym Bąbelkiem nie mamy kiedy filmu obejrzeć w spokoju..." 

Serio? Myślisz, że nie mamy dzieci, bo zależy nam na czasie wolnym? Bo wolimy oglądać kolejny sezon kolejnego serialu na Netfliksie, wysypiać się i móc niespodziewanie wyjść do kina niż stworzyć owoc naszej miłości? A jeśli w takim razie Wam tak źle z tym, że przez kilka lat będziecie musieli całą uwagę koncentrować na istocie, którą sami powołaliście do życia, to po co to było? Nie lepiej było Bąbelka nie robić i mieć chwilę na film?

2. "Oj Wam też się uda! Musicie tylko trochę poczekać..."

I mówi to najczęściej osoba, która z poczęciem nie miała żadnego problemu? Klasyk. Gdy ktoś poczęstuje Cię takim tekstem, to wiedz, że nie miał kiedy nabrać wątpliwości względem swoich możliwości reprodukcyjnych, bo albo zwyczajnie wpadł albo udało się za pierwszym, no, może drugim razem. "Trochę" to według standardów polskich klinik leczenia niepłodności rok. Jeżeli stoisz ze swoim Bąbelkiem po drugiej stronie barykady i wiesz, że Twoi znajomi już ponad rok walczą o dziecko, to zamknij buzię albo zacznij gadać o tym, że "Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące". Trochę już poczekali i nadal nie mają dzieci, w związku z tym Twój komentarz w najlepszym wypadku jest nie na miejscu.

3. "Moja znajoma też nie mogła zajść w ciążę i jak się z tym pogodziła, to od razu zaszła."

Okej, to dość kontrowersyjna historyjka, bo podejrzewam, że osobie udzielającej tak taktownego wsparcia chodziło o to, by nie podporządkować całego swojego życia i myśli zajściu w ciążę. Naprawdę dużo jest par, które niedługo po adopcji zaszły w ciążę... ale w fikcji. Państwo Lubiczowe z Klanu, Charlotte York-Goldenblatt z SATC... Sama znam osobiście cztery pary, które adoptowały dzieci i do dzisiaj nie mają biologicznych dzieci. Wątpię, by po adopcji zarzucili uprawianie seksu bez zabezpieczenia. Teoria z dupy, bo na świecie jest pełno par, które poczęły dzieci po adopcji, jak i takich, które musiały na zawsze pogodzić się z bezdzietnością.

4. "Nie spinaj się tak, nie ma się co stresować. Co ma być, to będzie!"

Czy jednym z Twoich życiowych marzeń było dziecko? Nie? Nie rozumiesz w takim razie, co znaczy dla mnie kolejny miesiąc bez szans na potomka. Tak? Masz dziecko? To Ty je masz, ja nie mam. Tym bardziej powinnaś zrozumieć, czym jest dla mnie widok wszystkich znajomych z dziećmi, kiedy ja nadal czekam i nie wiem, czy kiedykolwiek mi się uda.

5. "Sama sobie blokujesz organizm, przestań się nakręcać."

Ulubiona, złota rada mojej matki. Tym, którzy lubią takimi szafować, proponuję założyć pijące buty, koniecznie skórzane. Oczywiście, że skórzane buty z czasem się rozejdą, ale czy przez kilka dni nie będziesz myśleć tylko o tym, by je zdjąć i oddać do szewca? Tak właśnie czujemy się, kiedy słyszymy, że za bardzo myślimy o zajściu w ciążę. Wiemy, że obsesyjne myślenie nic nie da, że są badania potwierdzające, że jest coś takiego jak blokada psychiczna. Natomiast tekst "Odpuść sobie" to zwalczanie pożaru ogniem - nie do przyjęcia. Rada, którą usłyszałam od przyjaciółki, ma ten sam sens, a została ubrana w słowa, dzięki którym zrobiło mi się ciepło na sercu. O takich słowach, których potrzebujemy i które dają nam siłę, napiszę w następnym poście.

6. "Jesteś jeszcze młoda, masz czas."

Dla kobiety pragnącej dziecka nie ma pojęcia "za młoda". Jest pragnienie, by być matką i im dłużej nie jest spełnione, tym gorzej dla jej psychiki. Jedna dojrzewa do macierzyństwa w wieku 20 lat, inna w wieku 35. I każda, która długo nie może zobaczyć dwóch kresek, cierpi tak samo.

7. "Oj, macie już dwójkę, po co Wam trzecie?"

Bo chcemy mieć trójkę? Kolejny przykład absurdalnego chamstwa i braku kultury. Są pary, którym wystarczy jedno. Ktoś chce mieć piątkę i jeśli da radę, to ma prawo mieć piątkę. I każde z tych dzieci jest tak samo ważne i potrzebne.

8. "No tak, straciłaś dziecko, ale przecież jeszcze możecie mieć następne!" czy "No tak, straciłaś dziecko, ale przecież macie już dwa!"

Z szacunku dla kobiet, które utraciły swoje dziecko, nie będę tego komentować. Takich rzeczy się po prostu nie mówi.

9. "A kiedy przyjdzie kolej na Was? Co wy takie samoluby jesteście, nie chcecie chyba na starość siedzieć sami w domu?"

Po prostu zamknij jadaczkę. Na mojej liście najbardziej chamskich, prostackich i okrutnych rzeczy, jakie można powiedzieć drugiej osobie, tekst tego typu zajmuje numer jeden. W ogóle. Bo ktoś może stracił ciążę, bo może partner nie chce mieć dzieci i ktoś rozważa rozstanie na tym tle, bo może ktoś w zeszłym tygodniu dostał diagnozę - bezpłodność, bo może ktoś zamiast dwóch kresek zobaczył rano, że dostał okres, bo może oboje nie chcą dzieci i mają w dupie, kto im szklankę wody poda. Bo gówno to kogo obchodzi, dlaczego ktoś nie ma potomstwa.

Jeśli coś pominęłam, to proszę dodaj w komentarzu :) 

sobota, 6 lipca 2019

"Pani to powinna schudnąć najpierw", czyli jak dostać z liścia od ginekologa.

Przychodzi baba do lekarza. Ginekologa.
- Panie doktorze, od trzech miesięcy nie mam miesiączki wcale, a od roku są bardzo nieregularne.
- A co pani taka gruba jest? - odpowiada lekarz.

Tak mniej więcej wyglądała moja ostatnia wizyta u ginekologa. 
Po wizytach u kilku innych lekarzy i rosnących wątpliwościach względem tego, kiedy wreszcie mój cykl zacznie przypominać normalny, postanowiłam wrócić do korzeni i umówiłam się do kogoś, kto dosłownie od urodzenia zna moje ciało. 

Ciąg zdarzeń klasyczny, siadasz na fotelu, jeszcze tym zwykłym i opowiadasz. Doktor wklepuje coś do komputera, po czym zaprasza na "helikopter". Nie znam kobiety, której sprawia przyjemność rozkraczenie się przed obcym człowiekiem w celach innych niż pogoń za orgazmem i dla mnie to też nie jest przyjemne, dlatego zawsze paplam idiotycznie.
- A więc, panie doktorze. - trajkoczę jak nieskalana dziewica, niepomna, że tak się wypowiedzi nie zaczyna. - Trochę mnie martwi to, że od kiedy odkleiłam plastry antykoncepcyjne we wrześniu ubiegłego roku, nie miałam cyklu krótszego niż 39, a z reguły to jest ponad 50 dni. Zresztą zawsze miałam regularne, 30 dni i zawsze rano się budziłam z okresem i...
- Pani miała te miesiączki normalnie jak była pani szczuplejsza? - pyta patrząc na monitor od USG.
- W sumie... - marszczę brwi i patrzę z powątpiewaniem w kierunku podajnika jednorazowych rękawiczek. - Niby tak, ale ja przytyłam pięć kilo w ciągu roku. Także nie sądzę, żeby to miało...
- Dobrze... - przerywa mi. - No nie wiem, jajniki wyglądają prawidłowo.
- Tak? - ja tam nic nie widzę, ani jajnika ani macicy ani niczego. - Bo jedna pani doktor mówiła, że mam lekko dziwne...
- Hmm, może faktycznie... - mruczy i nie kontynuuje, każąc gestem mi się wygrzebać z fotela.
- To w takim razie, panie doktorze, co robimy? My z mężem bardzo chcemy mieć dziecko... - usiłuję zasięgnąć jakiejś ostatecznej informacji i porady.
- Przede wszystkim proszę przestać chcieć. - mówi, uśmiechając się, ale nie jest to uśmiech życzliwy. To uśmiech premiera naszego zacnego kraju, kiedy zrozpaczeni obywatele pytają jak żyć. Czyli "spierdalaj, ja zaraz idę na przerwę." - Powinna pani pozbyć się tych, hmm... No, kilkunastu kilogramów to na pewno.
- Tak, ja jestem na diecie. Nie jest to proste, bo choruję na tarczycę i mam cukrzycę. - zaciskam zęby.
- Widzi pani? A wyniki w normie?
- Estradiol, progesteron, FSH, prolaktyna, TSH, testosteron w normie. - wypalam z satysfakcją.
- Proszę się uzbroić w cierpliwość i skupić na odchudzaniu. Te rzeczy nie zaczynają działać, bo pani tego chce. Pani ma lat... - patrzy w ekran komputera, a ja zgrzytam zębami, już nie zażenowana, a wkurwiona jak diabli. - Trzydzieści dwa. No, ja rozumiem, że czas biegnie, ale z drugiej strony w Polsce tak zwana stara matka zaczyna się po trzydziestce piątce. 
- Czyli nie dostanę nic na wywołanie okresu? - pytam zimno.
- Mogę pani polecić łagodny lek ziołowy...
- Nie, dziękuję. Piję takie leki od czterech miesięcy, łykam garściami olej z wiesiołka, witaminę D i kwas foliowy. 
- To tylko czas pani pomoże. I ścisła dieta, przynajmniej... - taksuje mnie wzrokiem. - Cóż, przynajmniej dziesięć kilo. Zresztą, pani Olu, nasza przychodnia nie zajmuje się leczeniem niepłodności. Proszę zacząć dowiadywać się czegoś w specjalistycznych klinikach, bo na in vitro też się czeka.
 
Wg miary BMI miałam wtedy jakieś osiem kilo nadwagi, teraz mam dwa do zrzucenia (175 cm wzrostu) - dodam dla tych, którzy widzą oczyma wyobraźni wielką babę, która obraża się, gdy ktoś zaleca odstawienie jej kebabów, piwska i pączków. Tak najwyraźniej widział mnie lekarz z wieloletnim doświadczeniem, które, żeby było śmieszniej, może potwierdzić moja mama, ciocia i śp. babcia. Zresztą ja też, bo od kiedy pojawiłam się na świecie za jego pomocą, korzystałam z jego usług. Co się stało z tym jowialnym starszym panem, nie wiem i raczej się nie dowiem, bo już nigdy do niego nie wrócę. 

Wiem natomiast to, że potraktował mnie tak, jak traktuje się bardzo wiele kobiet mających problemy nie tylko z zajściem w ciążę, ale w ogóle z nieregularnym miesiączkowaniem. Widać, że pacjentka ma kilka kilo nadwagi? No to po co wysyłać ją na szczegółowe badania, niech przestanie żreć jak świnia, przecież z daleka widać, że toto zdrowe nie jest. Niech skończy brać do dzioba, a zacznie brać gdzie indziej, to miesiączka wróci i łatwiej w ciążę zajdzie - to autentyczny tekst, jakim podzieliła się ze mną koleżanka. Skądinąd zapalona amatorka seksu oralnego, ale przy tym kobieta w stałym, szczęśliwym związku, więc kogo to obchodzi. Inna z moich znajomych, o figurze raczej muffinki niż eklera, przez pół roku chodziła do lekarza, który zbywał ją takim stwierdzeniem, jakim poczęstował mnie mój były gin - jak pani schudnie to porozmawiamy o dalszym leczeniu. Ale to zdrowo schudnie, nie tam jakieś pięć kilo. Skierowania na jakiekolwiek badania do dzisiaj nie dostała, walczy z nadwagą jak może i nic. Zasugerowałam jej badania pod kątem insulinooporności, bo moja waga zaczęła wreszcie spadać, jak tylko zaczęłam przyjmować leki. No, ale takie badanie najlepiej zrobić ze skierowanie, bo wtedy jest o wiele tańsze. Niestety, z tego, co wiem, pacjentka nadal nie może się doprosić o jakąkolwiek diagnozę poza "za gruba na kobiecość". 
Mnie osobiście dotyczy problem nadprogramowych kilogramów, ale wiem, że są dziewczyny szczuplutkie, które słyszą, że z anoreksją nie mają co liczyć na okres i niech zaczną od psychiatry albo psychologa, a potem wrócą do ginekologa. Chuda? O matko, no kto się każe głodzić, kobietka powinna mieć trochę ciałka do kochania, przecież facet nie pies, na kości nie poleci. Zwłaszcza, jak kości dzieci nie dają. Nadczynność tarczycy? No, może tak, ale poczekajmy jeszcze z pół roku, po co to się gorączkować.

Po co te wywody? Bo uważam, że oprócz akcji "Rodzić po ludzku", potrzebujemy akcji "Począć po ludzku". Bo wszystko można powiedzieć, ale ważny jest sposób, w jaki się to mówi. Bo ktoś powinien nas wreszcie zacząć szanować, grzebiąc nam w najintymniejszej części naszego ciała. Co ma ginekolog? Ginekolog ma pomagać kobiecie być  kobietą, odpowiadać na jej pytania i wątpliwości, liczyć się z jej zdaniem i sugestią. Czego nie ma ginekolog? Ginekolog nie ma prawa komentować wyglądu, zachowania, poglądów czy stylu życia pacjentki w sposób niegodny lekarza. Czyli w zasadzie po prostu powinien być lekarzem, a nie konowałem.

piątek, 5 lipca 2019

Kim jestem? Nie jestem mamą.

- Mi to się wydaje, że masz za mało zajęć. - stwierdziła moja mama. - Może zacznij jeździć na basen?

Jak zwykle, kiedy ktoś udziela mi takich porad, a szczególnie jeśli jest to ONA, do walki stają w mojej głowie dwa zwierzaczki. Jeden, kłaczaty i jakiś taki brudny, zachęca, by po raz kolejny wyjaśnić, że nie, wbrew pozorom, nie siedzę całymi dniami wpatrzona w kropeczkę na ścianie nad telewizorem, rozmyślając o jakości spermy mojego męża, o procencie stosunków zakończonych sukcesem (bo i takich w stylu "No nie wiem, nie mogę dzisiaj jakoś..." jest wiele), o tym, czy ten skurcz, który właśnie czuję znaczy, że coś się zaczyna dziać i wreszcie na powrót będę kobietą w biologicznym tego słowa znaczeniu. Przecież jesz te swoje tabletki na tarczycę i cukrzycę, drze się włochaty stworek, przecież schudłaś i masz teraz BMI w normie! A widziałaś tamtą babę na przejściu dla pieszych, gorączkuje się kłaczak, widziałaś? Ma dwójkę dzieci, trzecie już w drodze, a dostaje zadyszki zanim dojdzie do połowy pasów, ona na pewno nie jest w takiej formie jak ty! Powiedz matce, powiedz, co czujesz, niech sobie nie myśli!

Za chwilę do głosu dochodzi drugie maleństwo, śliczne, puchate i cieplutkie jak kocie łapki i mówi aksamitnie: nie, nie ma sensu wdawać się w dyskusję. Mama chce dobrze, może nie rozumie, ale chce dobrze. A Ciebie znowu będzie bolało gardło od wstrzymywanego płaczu.

Nikt Cię nie rozumie, pomstuje ten brzydki, nikt! Niech wie, że jej córka czuje się niezrozumiana i odrzucona!

Praktycznie zawsze ulegam temu brzydkiemu i mówię jej to, co powiedziałam dzisiaj:
- Mamuś, nie sądzę, żeby więcej zajęć wywołało u mnie miesiączkę. Spóźnia mi się 36 dni. - zaczynam spokojnie, ale kiedy widzę jej wydęte w grymasie znużenia usta, to głos mi się podnosi razem z ciśnieniem. - Pracuję, zresztą razem z tobą, jeżdżę na rowerze, gotuję, czytam, wyszywam pejzaże haftem krzyżykowym, maszeruję po lesie z psem, koloruję mandale, a do tego sprzątam. Chodzę do terapeuty. 
- Ja już nie wiem, jak ci pomóc. - to jej ukochane zdanie od zawsze, na każdy temat. Kilka słów o mojej mamie. 

Moja mama, z wykształcenia prawnik, jest z zamiłowania i zainteresowania:
- lekarzem wielu specjalizacji, z naciskiem na psychiatrię kliniczną i onkologię 
- mechanikiem samochodowym i samolotów odrzutowych
- krytykiem kuchni staropolskiej
- elektrykiem
- budowlańcem
- projektantką wnętrz i zieleni
- doradcą finansowo-inwestycyjnym
A oznacza to, że zawsze ma zdanie i rację, jeśli ktoś boryka się z problemem z zakresu wyżej wymienionych. Nie masz miesiączki trzy miesiące? Przestań marudzić, zabierz się za siebie. Samochód nie zapalił? A sprawdzałaś alternator? Co tam jesz, curry? Nie, ja tego nie lubię, to nie jest jedzenie. Schabowy, to tak. Nie masz prądu w domu? Pewnie źle ci podłączyli, daj śrubokręt. Zaczynasz budowę? Ja ci doradzę, jak się za to zabrać, co z tego, że całe życie mieszkam w bloku. Tak chcesz urządzić dom? Przecież tak ci będzie niewygodnie. Chcesz wypłatę dzień wcześniej? No tak, znowu wypstykałaś się z kasy.

Jeśli zaś ktokolwiek podejmie dyskusję, jest zredukowany do postaci kłótliwca, pierdolonego pesymisty, jebanego egoisty, egocentryka, obrażalskiego i sam-nie-wie-co-chcącego. Zasadniczo powinnam użyć rodzaju żeńskiego, bo nie słyszałam, by wykłócała się z kimkolwiek innym niż ja. 

- Nie wiem. - kontynuowała. - Co nie powiem, to ci źle.
- Mamuś, bo co to jest za rada - znajdź sobie zajęcie? Ty myślisz, że ja cały dzień siedzę i wymyślam, jak wam zepsuć humor swoim brakiem okresu?
- Tak, właśnie tak mi się wydaje, że ty po prostu tak się nakręcasz, że sobie ten okres blokujesz.
No tego już nie mogę wytrzymać.

Nakręcasz się. Znasz to, prawda? Nakręcasz się. O nie, ten zwrot to u mnie zapalnik.

- A czy ty miałaś kiedyś problem z okresem?! Spóźniał ci się?! Bałaś się, że twoje największe marzenie o posiadaniu dziecka może się z jakiegoś powodu nie spełnić?!
- Nie. - odpowiedziała twardo i chłodno. No to ja już wiem, że podczas bieżącej dyskusji też gówno zrozumie. O ile kiedykolwiek do końca swoich dni pojmie, co przeżywała jej córka, zanim udało jej się zajść w ciążę.
- To nie wypowiadaj się w taki sposób. Nie wiesz jak to jest od roku co miesiąc czekać, czy dostanę okres. I co miesiąc się dowiadywać, że to nie ciąża, a nie wiadomo co!
- Byłaś u lekarza, dostałaś leki. - stwierdziła oschle, waląc w klawiaturę.
- I gówno mi to daje! 
- Dosyć. - wstała. - Nie mam zamiaru dać się zatruć twoim pierdolonym, toksycznym pesymizmem.
 I wyszła z biura, trzaskając drzwiami.

Jeszcze było słychać jej kroki na korytarzu, kiedy zaczęłam płakać. Jak zwykle, płakałam z rezygnacją, choć z trudem łapałam oddech. Po piętnastu minutach nieprzerwanego płaczu łez zabrakło, doszłam do siebie, a po chwili mama wróciła i jak zwykle, zapytała o coś, jakby nie było ani tej rozmowy, ani sytuacji, ani jakby nie widziała, że za biurkiem siedzi człowiek o oczach żaby. Wiele było takich rozmów.

Założyłam tego bloga, bo od zawsze pisanie jest dla mnie wyjściem. Wentylem, dzięki któremu nie oszaleję. Nie znajduję w swoim otoczeniu nikogo, kto by mógł (moje kochane przyjaciółki, jedna, która zaszła w ciążę od razu i ma cudowną córeczkę oraz druga, która nie myśli o zajściu w ciążę) lub chciał (moja mama lub mój mąż, który wyznaje podobną do swojej teściowej ideologię o stuprocentowej skuteczności ignorowania problemów, z tym, że nie jest wobec mnie agresywny i robi co może, żeby pojąć całe spektrum emocji, które we mnie siedzą) zrozumieć, w jakiej jestem sytuacji. Czuję złość, żal, frustrację, nienawiść, rozgoryczenie i niesprawiedliwość. Pisałabym pewnie jak zwykle do jakiegoś schowanego w gąszczu folderów pliku, ale wydaje mi się, że za rzadko mówi się w tym kraju o tym, że wcale nie jest tak łatwo zajść w ciążę. I ją utrzymać.

Jeśli jesteś kobietą, której z jakichś powodów nie udaje się zajść w ciążę albo boi się, że jej się nie uda, to bądź ze mną. Razem będzie nam łatwiej. Możesz też być facetem, który nie wie, co czuje jego kobieta, po raz kolejny kupująca tampony, zamiast śpioszków na zapas. Jeśli choć jedna osoba przeczyta moje żale i poczuje się lepiej z tym, że nie jest sama, to będzie mi bardzo miło.

Proszę bardzo, bardzo, żeby nie pisały mamy, którym się udało. Niezależnie czy od razu czy po wielu latach. To nic nie wnosi, bo tu nie jest studium przypadku medycznego, tu jest miejsce do wylania łez, do pożalenia się, do przeklinania i bycia pełną goryczy. Może komuś udać się w następnym cyklu, może nigdy. Nie wiemy tego. Jedno wiem na pewno - oglądanie kolejnych zdjęć kolejnych znajomych i nieznajomych młodych mam z jednej strony cieszy, ale z drugiej, tej przeważającej, boli, ściska gardło i kłuje w sercu. Jest milion stron dla przyszłych i młodych mam. Zachęcam do wybrania jakiegoś fajnego miejsca dla siebie.

Zdecydowanie wypraszam wszelkiej maści internetowych gnojków, którzy czerpią energię życiową z ubliżania innym. Nie chcę tutaj czytać, że jestem pełna złej energii, że ktoś życzy mi bezpłodności czy żebym poroniła.